4 lutego 2010

Stańczyk






Mamy w domu małego szydercę. Takiego inteligentnego błazna (prawie jak z obrazów Matejki) obserwującego nas z uwagą
i komentującego chichotem co bardziej frapujące zachowania. Wystarczy że Matka z Ojcem pogadają chwilę o jakichś głupotach, zaśmieją się z pierdół, podowcipkują bezsensu lub co gorsza zrzucą coś na ziemię, rozleją, wkurzą się na któryś z martwych przedmiotów
- rozlega się donośne AAAAAAAAA, EEEEEEEEE, HE HE HE HE HE. Prześmiewca tymczasem patrzy na nich rozbawionym wzrokiem jakby mówił - nie no wy to śmieszni czasem jesteście no nie mogę - HE HE HE!

3 lutego 2010

Szósty zmysł



Obserwując świeżo upieczonych rodziców można mieć wrażenie,
że rzeczywiście mocno im dogrzało i stracili biedaczyska kontakt
z realnym światem. Ich zmysły w każdym razie doznały chyba mniej lub bardziej trwałego uszczerbku na zdrowiu...

Ułomność ta rzuca się w oczy, no właśnie - bo wydaje się, że niechybnie mają problemy ze wzrokiem. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ciągle tępo gapią się na swe dziecię twierdząc, że piękniejszej istoty nie widzieli...
Innym razem poczucie estetyki zdaje się zupełnie w nich zanikać, kiedy z fascynacją patrzą na niemowlęcą kupę, snując wspólnie rozważania na temat jej koloru i konsystencji...

Tak... z węchem u młodych rodzicieli, jest też nie do końca normalnie... zapach z pieluszki nie robi na nich żadnego wrażenia, nawet się nie skrzywią twardziele... ale niech no tylko sąsiad spróbuje cichcem zapalić papierosa na klatce...

Słuch też jakiś zniekształcony mają ci rodzice. Płacz dziecka chyba im nie przeszkadza niezależnie od ilości decybeli, ale kiedy tylko malec uciszy się i zaśnie - zamieniają się w wielkie uszate sowy i nawet skrzypnięcie obrotowego krzesła wyprowadza ich z równowagi...

Może się więc wydawać że rodzicielstwo upośledza zmysły... ale tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Bo teraz najważniejsza na świecie jest ta maleńka istotka, która jedyne czym potrafi zapewnić sobie byt, to tym że nie da się jej nie kochać, a dzięki temu rodzice zrobią dla niej wszystko. I co jak co, ale szósty zmysł ukierunkowany jedynie na potrzeby tego małego dziecka, u rodzicieli rozwija się nieprzeciętnie.
A wszystko pozostałe - po prostu przestaje mieć znaczenie.

2 lutego 2010

Ogry, stwory i metamorfozy...




Użyję lekko wyeksploatowanego już cytatu: "Ogry są jak cebula... cebula ma warstwy - ogry mają warstwy"...
Postawię bowiem tezę, że ludzie też są jak cebula i bynajmniej nie dlatego, że się od nich płacze, śmierdzą i brązowieją gdy się ich zostawi na słońcu... (choć i tak czasem bywa)

Zwykło się straszyć przyszłych rodziców jak bardzo to ich życie się zmieni po pojawieniu się w ich domu małego stworka jakim jest dziecko. Wizja potworka pożerającego wolny czas rodziców, ograniczającego ich swobody obywatelskie do minimum, pochłaniającego masę pieniędzy, wymagającego maksymalnego zaangażowania a do tego z czasem niewdzięcznego i rozkapryszonego może być naprawdę przerażająca. Rozumiem, że jest to jeden
z powodów dla których niektórzy po prostu nie decydują się na przedłużenie swojego genotypu... Może cena wydaje im się zbyt wygórowana...

Tymczasem myślę sobie, że tak naprawdę zasadnicze zmiany
i metamorfozy związane z pojawieniem się dziecka zachodzą we wnętrzach rodzicieli. To wszystko co dzieje się na zewnątrz jest niczym w porównaniu z tym jaki przełom dokonuje się gdzieś głęboko w środku. Podejrzewam że to właśnie te przeobrażenia sprawiają, że jesteśmy w stanie tego małego stworka kochać z całych sił, choćby miał na okrągło kolkę i był najbardziej nieznośną istotą pod słońcem. Do tego widzimy w nim spełnienie wszystkich naszych marzeń, nawet jeżeli nigdy wcześniej byśmy złotej rybki o taki skarb nie poprosili.

Przypuszczam, że gdyby każdy zdawał sobie sprawę z tego jaki potencjał miłości w nim drzemie, nie mielibyśmy problemów z niżem demograficznym. Bo ten mały potworek jeśli już coś zjada, to egoistę
i egocentryka siedzącego w każdym z nas. Obiera nas jak cebulę
i wydobywa to co w nas najlepsze i najprawdziwsze. Po prostu dziecko sprawia że jesteśmy lepszymi ludźmi.

I szczęśliwszymi. A wtedy wszystkie trudności, problemy
i wyrzeczenia zwyczajnie przestają mieć znaczenie.

1 lutego 2010

Podróż w krainę baśni...

Widzę już piękne złote przestrzenie,
oblane słońcem, korony drzew,
łąki niebieskie, gdzie kwitnie marzenie,
w różowej muszli, syreni śpiew,
tańczące słonie, beztroskie maje,
czułe potwory, piękne rusałki.
Wszystko to widzę, wszystko poznaję,
żywe obrazy z dziecięcej bajki.
(...)
I widzę okręty, morską głębinę,
perły ukryte na samym dnie,
świetliste kręgi, po których płynę,
aby odnaleźć przeszłości cień.
Tajemne przejścia, sezamu bramy,
dzielnych rycerzy zaklęty czas.
Wszystko jak dawniej jak w bajkach mamy,
gdy wielki spokój otaczał nas.


Łomatko jak nostalgicznie się zrobiło... Kojarzycie? Krzysztof Gradowski napisał, zaśpiewała Małgorzata Ostrowska... w Podróżach Pana Kleksa.

Jaaaa...