2 lutego 2010

Ogry, stwory i metamorfozy...




Użyję lekko wyeksploatowanego już cytatu: "Ogry są jak cebula... cebula ma warstwy - ogry mają warstwy"...
Postawię bowiem tezę, że ludzie też są jak cebula i bynajmniej nie dlatego, że się od nich płacze, śmierdzą i brązowieją gdy się ich zostawi na słońcu... (choć i tak czasem bywa)

Zwykło się straszyć przyszłych rodziców jak bardzo to ich życie się zmieni po pojawieniu się w ich domu małego stworka jakim jest dziecko. Wizja potworka pożerającego wolny czas rodziców, ograniczającego ich swobody obywatelskie do minimum, pochłaniającego masę pieniędzy, wymagającego maksymalnego zaangażowania a do tego z czasem niewdzięcznego i rozkapryszonego może być naprawdę przerażająca. Rozumiem, że jest to jeden
z powodów dla których niektórzy po prostu nie decydują się na przedłużenie swojego genotypu... Może cena wydaje im się zbyt wygórowana...

Tymczasem myślę sobie, że tak naprawdę zasadnicze zmiany
i metamorfozy związane z pojawieniem się dziecka zachodzą we wnętrzach rodzicieli. To wszystko co dzieje się na zewnątrz jest niczym w porównaniu z tym jaki przełom dokonuje się gdzieś głęboko w środku. Podejrzewam że to właśnie te przeobrażenia sprawiają, że jesteśmy w stanie tego małego stworka kochać z całych sił, choćby miał na okrągło kolkę i był najbardziej nieznośną istotą pod słońcem. Do tego widzimy w nim spełnienie wszystkich naszych marzeń, nawet jeżeli nigdy wcześniej byśmy złotej rybki o taki skarb nie poprosili.

Przypuszczam, że gdyby każdy zdawał sobie sprawę z tego jaki potencjał miłości w nim drzemie, nie mielibyśmy problemów z niżem demograficznym. Bo ten mały potworek jeśli już coś zjada, to egoistę
i egocentryka siedzącego w każdym z nas. Obiera nas jak cebulę
i wydobywa to co w nas najlepsze i najprawdziwsze. Po prostu dziecko sprawia że jesteśmy lepszymi ludźmi.

I szczęśliwszymi. A wtedy wszystkie trudności, problemy
i wyrzeczenia zwyczajnie przestają mieć znaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz