29 stycznia 2010

W poszukiwaniu straconego czasu


Jestem niemożliwie sentymentalną osobą. Od czasu do czasu coś mnie napada i zaczynam tonąć z nostalgią w starych zdjęciach, książkach, listach, muzyce... Moje dotychczasowe życie było dość różnorodne więc jest co pamiętać. Czuję strach przed zapomnieniem. Wydaje mi się że z każdym zgubionym wspomnieniem tracę kawałek siebie. Ten blog też jest tego mojego lęku wyrazem.

Ale o dzieciństwie miało być. Bo jakoś najwięcej łez mi się w oczach kręci kiedy wracają obrazy najstarsze, najbardziej przetrawione, wypaczone dziecięcym spojrzeniem i wyobraźnią. A jest tego trochę. No ale skąd łzy? Dzieciństwo żeby nie było miałam szczęśliwe i barwne. Początek lat 80-tych to nie czasy Nintendo Wii czy Cartoon Network. Domowe Przedszkole, Tik Tak, Pankracek czy Wieczorynka na czarno-białym ekranie to były rozrywki z prawdziwego zdarzenia. Ale nie wypełniały całego dnia przeciętnego malca jakim byłam. W przedszkolu bywałam, cała reszta upływała na głupich zabawach, fantazjach i wariactwach. Ale rozwodzić się póki co na ten temat nie zamierzam. A osławione krople z oczu to łzy tęsknoty. Za dzieciństwem. Za beztroską. Za niewinnością. Za Dobrem. Za magią życia wreszcie. Za czymś do czego jak dotąd myślałam - nie ma powrotu.

A jednak. Powrót jest. Jula jest moim powrotem. Do czasu dzieciństwa którego nie pamiętam i nie znam, ale który zaważył na tym kim jestem. Widzę w niej jakby odbicie siebie samej. I myślę, że może dzieci ma się po to żeby się powtórnie narodzić. Że to taki rodzaj psychoanalizy. Dar który pozwala odkrywać nieznane rejony w nas samych, najgłębsze wspomnienia i wreszcie - to niczym nie naruszone Piękno, które jako dzieci w sobie nosiliśmy.

I ten mój sentymentalizm przybiera całkiem nowe oblicze. Ewoluuje... do czego? Okaże się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz